 |
W centrum McLeod Ganj |
Wczoraj wieczorem przybyłem na powrót do Delhi. Siedzę teraz w jednej
z tych tak zwanych tutaj „roof top restaurant”, położonych na dachach i
tarasach restauracji, w których przesiadują głównie zagraniczni
turyści.
Od dłuższej chwili siedzę i zastanawiam się jak opisać wszystko to,
co się wydarzyło w ciągu ostatnich dni. Przyznaję, że nie nadążam. Każdy
dzień przynosi tyle nowości i ciekawostek, że nie sposób tego ogarnąć i
szybko przedstawić.
Zatem tak pokrótce (uzupełnienia i zdjęcia do tekstu pojawią się później):
Wyjechałem z Amritsar w samo południe, jedynym bezpośrednim autobusem
do Dharamsali przez Pathankot. Czas podróży spędziłem w bardzo miłym
towarzystwie (to niesamowite, ale w Indiach bardzo rzadko trafia się
nieprzyjemne czy tak zwane złe towarzystwo. Jeśli już, to ze strony
zachodnich turystów lub niekiedy zokcydentalizowanych Indusów): Steve’a z
RPA oraz indyjskiej pary młodych ludzi. Trzęsło niesamowicie, każdy
przejazd przez miasto oznaczał dostanie się do środka pojazdu olbrzymiej
ilości spalin i pyłu, ale jakoś przetrwaliśmy i cało dojechaliśmy po
około 7 godzinach do Dharamsali. Tam przesiadłem się, podobnie jak i
większość pozostałych podróżnych, do autobusu jadącego już do McLeod
Ganj, miejscowości położonej o około 500-600 metrów powyżej Dharamsali,
będącej głównym skupiskiem uchodźców tybetańskich na świecie.