|
Mysore można zwiedzać także i dorożką |
Zwiedzanie „warsztatów i wystaw” zaiste głęboko zapadnie w moją pamięć.
Za każdym razem „warsztat i wystawa” okazywały się małym sklepikiem, w
którym klient, wygodnie siedząc w fotelu lub na sofie (z której niełatwo
było wstać... czyżby zakupywano do tych lokali meble o odpowiednim
profilu?) mógł w miłej atmosferze i wygodnie zapoznać się z ofertą,
najczęściej polegającą na ręcznie robionych (przez siedzącą na podłodze
opodal kobietę w sarii) kadzidełkach oraz olejkach eterycznych,
oczywiście z ekologicznych upraw z najbliższej okolicy. Po prezentacji
pod nos klienta podsuwana jest lista wszystkich artykułów oraz druga, z
wyjaśnieniami w języku polskim!!! (bez błędów) o właściwościach
terapeutycznych tychże produktów. Na potwierdzenie rzetelności firmy,
prezentowana jest także księga z wpisami zadowolonych klientów, także
Polaków, którzy pod niebo wychwalają sprzedawcę, jego uczciwość,
poczucie humoru oraz zdolności doradcze. Wszystko byłoby w porządku,
gdyby nie lista artykułów i ich ceny. Zdecydowanie zawyżone już na
pierwszy rzut oka i nawet biorąc pod uwagę cały wkład ekologiczno –
tradycyjny w ich wytworzenie. Oczywiście nikt nikogo do zakupu nie
zmusza, ale odpowiednia manipulacja psychologiczna, gra prowadzona przez
prezentatora, biedną kobietę wyrabiającą na podłodze kadzidła oraz całe
otoczenie sprawiają, że przeciętny turysta zapewne dojdzie do wniosku,
że biednym ludziom trzeba pomóc i kupuje kilka lub i więcej niż kilka
drobiazgów, ostrożnie się targując.
Z pewnością należę do tych
przeciętnych turystów, gdyż w pewnym momencie zauważyłem, że wpadam w
nastawioną na mnie psychologiczną pułapkę, sięgam po portfel i dokonuję
zakupów, choć na szczęście resztki rozsądku nakazały mi ograniczyć się
do raptem dwóch produktów. Zapewne nie zdawałbym sobie tak jasno sprawy z
całego tego procederu, gdyby nie kolejny przypadek: otóż wędrując po
mieście trafiłem w pewnym momencie na duże targowisko. Przed jednym ze
stoisk zaczepił mnie młody, bardzo sympatyczny chłopak. Sprzedawał
olejki i barwniki. Nie byłem zbyt chętny do odbycia kolejnej rozmowy na
tematy dobrze mi już znane w drugim dniu pobytu w Mysore i chciałem
przejść obojętnie dalej, jednak chłopak nie dawał za wygraną i w pewnym
momencie zauważyłem, że zachowuje się zupełnie inaczej od pozostałych
sklepikarzy, agentów, kupców itd. Z jego twarzy emanowała radość, spokój
oraz coś, co nakazało mi pomyśleć przez chwilę, że to rzetelny
sprzedawca. Uległem jego namowom i wysłuchałem opowieści o jego ofercie,
obiecując sobie jednak, że tym razem za rzadne skarby już niczego nie
kupię. Słowa danego samemu sobie dotrzymałem, ale nie to okazało się
najważniejsze. Po kilku minutach rozmowy z chłopakiem zrozumiałem, że
dokonując poprzednio zakupów w „warszatatch – wystawach” słono
przepłaciłem, aż wstyd powiedzieć ile... Młody sprzedawca był bardzo
rzetelnie przygotowany na tego typu spotkania i rozmowy i najwyraźniej
nie byłem pierwszym cudzoziemcem, który przy jego stoisku doznał
olśnienia. Zaprezentował mi wpisy ze strony internetowej Lonely Planet,
wychwalające jego rzetelność i szczerość oraz starannie przygotowaną
księgę z wpisami i zdjęciami zadowolonych klientów. Z wdzięczności za
wszelakie wyjaśnienia obiecałem, że opublikuję jego zdjęcie, wraz z
adresem jego stoiska, gdybyś przypadkiem trafił kiedyś do Mysore i
zdecydował się na zakupy olejków po zwykłej lub tylko niewiele zawyżonej
cenie.
|
Stoisko Adila i Azama na targowisku
Devaraja. To bardzo sympatyczni i rzetelni zarazem sprzedawcy, dających
użyteczne porady dla zagubionych turystów.
|
|
Ashoka Road, w kierunku Pałacu Maharadży |
|
Jeden z tych barów (tutaj w nazwie - kawiarnia), gdzie za smaczny,
południowoindyjski obiad zapłacisz co najwyżej równowartość 4
złotych. |
Podsumowując, ten prawie trzydniowy pobyt w pięknym Mysore upłynął mi na
niekończących się przekomarzaniach z naganiaczami i agentami
przeróżnych inicjatyw przedsiębiorczych mieszkańców tego miasta (może
przyczyną takiego stanu był po prostu mój charakter, zezwalający
niekiedy na przejmowanie inicjatywy przez innych i chęć obserwowania
konsekwencji takiego podejścia do sprawy?). W międzyczasie udało mi się
zobaczyć piękny Pałac Maharadży (za wejściówkę od cudzoziemców żądają
200 Rs) oraz niewielką, piękną hinduską świątynię na Chamundi Hill
(chodzi o Świątynię Chamundeshwari, czyli Durgi, przez miejscową ludność
zwana często po prostu jako Świątynia Matki Boskiej (Temple of Goddess
Mother)), nie licząc spacerów po centrum tego prawie 900 tysięcznego
miasta. Mysore jest bardzo zadbane, a architektura budynków rządowych i
administracji miejskiej z epoki XIX wieku potrafi zachwycić zapewne
niejednego. Miasto słynie także z produkcji i sprzedaży drzewa
sandałowego, biżuterii oraz pięknych (jedwabnych) sari, o czym
przypominają olbrzymie reklamy widoczne na każdym kroku, nawet wzdłuż
dróg dojazdowych do miasta.
|
Słonie poruszają się wolno, ale zdjęcie zrobiłem między kratami w bramie. Przed Pałacem Maharadży |
|
Może trochę zaniedbane, ale architektura wielu budynków w Mysore zachwyci niejednego |
|
Jeden ze szpitali w Mysore |
Prześlij komentarz