Autobusem do Madurai i powitanie w mieście Świątyni Minakszi
|
Wiem, że zdjęcie jest nieudane. Ale myślę, że świetnie oddaje
stan w jakim się znajdowałem podczas nocnej podróży autobusem do
Madurai. |
Podróż nocnym autobusem z Mysore do Madurai zapamiętam na długo z wielu
powodów. Jechałem tak zwanym „ordinary bus”, czyli zwykłym autobusem,
zatrzymującym się co kilka, kilkanaście kilometrów we wszystkich
mijanych wioskach i miasteczkach. Na szczęście kupiłem bilet jeszcze na
dworcu, rezerwując tym samym miejsce siedzące; jedenastogodzinnej,
nocnej podróży na stojąco pewnie bym nie przetrwał. A może i tak, ale w
jakim stanie dotarłbym na miejsce? Po piętnastu minutach od wyjazdu z
centrum Mysore autobus zatrzymał się gdzieś na drodze i do środka
(wszystkie miejsca siedzące były już zajęte) szturmem wtargnęło
kilkudziesięciu dodatkowych pasażerów). Powtórzę jeszcze raz, żeby było
to jasne: do autobusu wsiadło kolejnych kilkudziesięciu pasażerów i
przez wiele następnych godzin stan zapełnienia pojazdu nie zmieniał się.
Wielu stało w drzwiach, inni dosłownie wisieli nad głowami
szczęściarzy, którym dane było wcześniej zająć obite skają fotele.
Nagle, około 23:00 zatrzymaliśmy się i nagle autobus opuściła połowa
pasażerów. Stanęliśmy w olbrzymim korku. Gdzie nie spojrzałem, tam w
świetle latarń i ulicznych straganów widziałem tłumy i zaparkowane
wzdłuż ulicy samochody i autobusy. Z dala dochodziła głośna muzyka i
śpiew, pomieszane z klaksonami samochodów i zrozumiałem, że przyczyną
tego zamieszania jest święto i festiwal religijny obchodzony w
pobliskiej świątyni.
|
Widok z mostu na mosty... koryto rzeki Vaigai w Madurai, w porze suchej oczywiście. Zdjęcie zrobione z autobusu. |
Już bez większych przygód, około 6-tej rano dotarliśmy na dworzec w
Madurai. W ciągu całej podróży prawie nie zmróżyłem oka i skłamałbym
mówiąc, że wychodząc z autobusu czułem się w pełni sił. A tymczasem
pobyt w tym drugim co do wielkości tamilskim mieście rozpocząłem od
walki z kierowcami autorikszy, którzy otoczyli mnie oferując swoje
usługi. Dobrze wiedzieli, że przybyłem nocnym autobusem i że z pewnością
ledwo stoję na nogach. Za przejazd do centrum miasta (kierowcy
twierdzili, że dworzec, na który dotarłem znajdował się 9 kilometrów od
Świątyni Meenakshi, potem ustaliłem, że zawyżyli tę odległość dwa razy)
wynegocjowałem po kilkuminutowym targowaniu się cenę 120 Rs, ale i tak
byłem przekonany, że sporo przepłacam (nie bez powodu moja obecność na
placu przyciągnęła czterech kierowców).
|
Najbliższa okolica mojego hotelu nie wyglądała zbyt ciekawie... |
|
A tutaj widok w drugą stronę |
Po dotarciu pod adres hotelu polecanego przez przewodnik okazało się,
że nie ma w nim żadnych wolnych miejsc. Kierowca okazał się na tyle
wyrozumiały, że zaoferował mi pomoc w poszukiwaniach innego hotelu,
zarzekając się, że nie weźmie za to ani grosza. Słowa dotrzymał, choć
krążyliśmy po całej okolicy dłuższą chwilę, sprawdzając kilka kolejnych
hoteli. Dziwne, wszędzie wszystkie pokoje były już zajęte. Wreszcie
trafiliśmy pod tak zwany Sethu Palace, w którym znalazła się wolna
dwójka na parterze. Recepcjonista zapewnił mnie, że to jedyny pokój,
który może mi zaoferować. Dumna nazwa hotelu nie miała jednak nic
współnego z oferowaną jakością, ale przecież gdzieś się musiałem
zatrzymać. Mikroskopijnych wymiarów pokój miał tylko jedno okno
wychodzące na ciemny i obskurny korytarz, gdzie o zapaleniu światła
można było tylko marzyć. W środku było duszno, zatem włączyłem czym
prędzej na najwyższe obroty wentylator. Nagle, po raptem kilku minutach
od wprowadzenia się do pokoju, na łóżku zauważyłem mnóstwo mrówek, które
wyszły z zakamarków, najwyraźniej by zbadać zawartość mojego plecaka.
Zawołałem obsługę i pokazałem co się dzieje. Nie zauważyłem większego
wzruszenia na ich twarzy. Ot, mrówki... Zażądałem innego pokoju i
dopiero wtedy kierownik wskazał mi na drugie piętro i podał do ręki
klucz do wolnej dwójki. Ten sam standard, ale już bez mrówek i z
wyjściem na czysty korytarz, jak szybko zauważyłem.
Pozostając w temacie hoteli, tego samego dnia po południu, po
krótkiej przechadzce po najbliższej okolicy zrozumiałem, że dopłacając
grosze można zatrzymać się w hotelu o dużo lepszym standardzie, z
którego dachu roztacza się ciekawy widok na całą okolice, w tym
Świątynię Minakszi, główną „atrakcję” miasta. Cóż, okazało się, że
przynajmniej w Madurai warto dokonać wcześniejszej rezerwacji w
sprawdzonym (opisanym przez przewodnik, na przykład) hotelu lub zdobyć
się na wysiłek aktywnego szukania dobrej jakości miejsca na nocleg.
Kiedy wyprowadzałem się z Sethu Palace recepcjonista i jego pomocnik
zgodnie wyciągnęli ręce po napiwek. Oczywiście wiem, że taki zwyczaj w
Indiach panuje, ale rozumiem, że napiwki daje się za wykonaną pracę, za
pomoc, za udzielenie informacji..., a nie za oddanie do mojej dyspozycji
pokoju bez mrówek. Panowie jednak nie byli w stanie lub nie chcieli
zrozumieć mojej obojętności na ich nagabywania o pieniądze i rozstaliśmy
się bez wymiany większych uprzejmości.
|
Dworzec kolejowy w Madurai. Przed głównym wejściem widać małą świątynię dla podróżnych |
|
Muzeum Gandhiego w Madurai |
|
A tutaj wizerunek Gandhiego na murze. Ot tak sobie |
Related Posts
świątynia
2916764482534586853
Ta podróż nocnym autobusem to dla mnie jakiś hardcore. 11 godzin w upale i tłumie. Dobry jesteś. Hotel też niczego sobie. Ale Madurai chyba było warte tych poświęceń.
OdpowiedzUsuńOj tak, Świątynia Minakszi jest wspaniała. Po tamtej nocnej podróży zwykłym ("Ordinary") autobusem, z pełną świadomością dokonywania dobrego wyboru dopłacam do nocnego autobusu wyższej klasy (przynajmniej "Ultra Deluxe"). Ale oczywiście nic nie przebije przyjemności i wygody podróżowania po Indiach pociągiem.
Usuń