Regiony w Indiach

Północno-wschodnie Indie
Bardzo często w literaturze, opowieściach i mowie potocznej rozróżnia się między Indiami północnymi i południowymi, równocześnie zwracając uwagę na ich odmienną charakterystykę. Zakres używania określeń: Indie wschodnie, zachodnie i północno-wschodnie jest zdecydowanie bardziej ograniczony, jako że często wspomniane obszary kategoryzowane są, zwłaszcza w ujęciu historycznym, jako Indie północne lub południowe. Niektóre z tych obszarów odpowiadają terytoriom dawnych państw lub stanów, inne są różnorodnymi regionami geograficznymi, kulturalnymi, etnicznymi lub językowymi.

W drodze do Chidambaram część 3

Nocą na drodze, z indianexpress.com

Kiedy wdrapałem się do środka ogarnęło mnie wrażenie przeniesienia się do... Las Vegas? Lunaparku? Cóż to za autobus? Usiadłem, przetarłem oczy i ... naprawdę, czymś takim jeszcze nie jechałem. Wnętrze pojazdu udekorowano niebieskimi zasłonkami zakończonymi koronką. Sufit przypominał gwieździste niebo. Niebieska podłoga w brązowo-żółte centki sprawiała wrażenie dopiero co utkanego dywanu. Nieskazitelnie czyste siedzenia przykrywała jeszcze w niektórych miejscach folia ochronna. Całość prezentowała się w moich oczach jak kiczowaty obraz... nieba? a może raczej piekła? Z dwóch telewizorów zawieszonych pod sufitem cały czas dochodziły bowiem odgłosy strzelaniny i bójek bohaterów tamilskich filmów, nakręconych według wzorca dostarczonego przez zachodnie ideały w postaci hitów z Sylvestem Stallone lub Arnoldem Schwarzeneggerem w rolach głównych. Niebiańska dekoracja i krzyki mordowanych ludzi na ekranach prezentowały się ... niezwykle apokaliptycznie?

W drodze do Chidambaram część 2

Na dworcu w Madurai, tuż przed wyjazdem.

Jechaliśmy początkowo dość szybko, nowo otwartą drogą ekspresową w kierunku Tiruchirappalli (Trichy). Po kilkudziesięciu kilometrach autobus skręcił jednak nagle w prawo i zjechaliśmy na pełną wybojów lokalną drogę, mijając kolejne mniejsze i większe miasteczka i wsie. W tym czasie podszedł do mnie kasjer i na moje „Chidambaram” otrzymałem bilet do Mailaduthu. Pomyślałem, że to nieporozumienie i zacząłem tłumaczyć, że przecież jadę do Chidambaram. Kasjer niezmiennie jednak powtarzał: „Chidambaram later. One hour from Mailaduthu”. („Chidambaram później. Godzinę od Mailaduthu”). O rany! Zatem czeka mnie jeszcze przesiadka? W środku nocy? Planując tamten dzień, nie przewidziałem, że na dworcu autobusowym będę czekał aż dwie godziny (nigdy wcześniej w Indiach nie czekałem dłużej niż pół godziny na autobus). Byłem przekonany, że dojadę wczesnym wieczorem na miejsce. Tymczasem kierowca i kasjer powtarzali mi (dla pewności usiadłem koło kierowcy), że będę wysiadał po około 5 godzinach jazdy, czyli, jak prędko obliczyłem: o 21h00. Mailaduthu nie figurowało jednak na mapie mojego przewodnika. Nigdzie ani wzmianki o tym mieście. Dokąd ja w ogóle jadę?

W drodze do Chidambaram część 1

Trudno pożegnać Madurai
Nadszedł czas wyjazdu z Madurai. Wymeldowałem się z hotelu wczesnym rankiem i zostawiłem plecak w przechowywalni bagażu dworca kolejowego. Wokół kłębiły się już tłumy podróżnych. Indyjskie dworce kolejowe mają to do siebie, że zawsze są przepełnione. Gdziekolwiek popatrzysz, tam zobaczysz przynajmniej kilka osób. Miałem wtedy jeszcze nadzieję na wyjazd z miasta pociągiem, jednak brak oddzielnej kasy dla turystów zagranicznych (tak zwanego Foreign Counter) i długie kolejki sprawiły, że szybko zrozumiałem, że najlepszym sposobem na wydostanie się z miasta będzie podróż autobusem.

Madurai praktycznie

Mała świątynia, schowana między sklepami i budynkami mieszkalnymi.
Wracam dziś jeszcze raz do tematu pobytu w Madurai, tym razem skupiając się na sprawach praktycznych.
Za nocleg zapłacisz od 400 Rs za pokój dwuosobowy bez AC (nie polecam, zwłaszcza w lecie). Za pokój z klimatyzacją pobierane są opłaty w wysokości od 600 Rs wzwyż. Inna sprawa, że przynajmniej podczas mojego pobytu w Madurai, w pierwszej połowie kwietnia, co godzinę dochodziło do przerwy w dostawie prądu. Wtedy wiadomo, nic nie działa, a upał i brak jakiegokolwiek przeciągu spowodują, że szybko poczujesz się jak w saunie. Na szczęście dobre (droższe) hotele mają własne agregaty prądotwórcze.

Minakszi z Madurai

Gopuram w zbliżeniu.
Minakszi, Minakszi... po raz pierwszy zetknąłem się z imieniem tej bogini w czasie oglądania filmu „Mr and Mrs Iyer” (w reżyserii Aparna Sen). To od bogini Minakszi (Meenakshi) wywodzi się imię jednego z dwóch głownych bohaterów filmu – Meenakshi Iyer.
Świątynia Minakszi w Madurai to jedna z największych i najwspanialszych świątyń południowoindyjskich. Otoczona masywnymi murami, w których wyróżniają się wielkie wieże, gopuram (12), jest olbrzymia: zajmuje ponad 6 hektarów, tworząc prostokąt o wymiarach 258 x 241 metrów. Wewnątrz kompleksu znajdują się dwie świątynie: jedna poświęcona jest głównemu bóstwu, Minakszi (zwanej także w języku tamilskim Angajarkanni), awatarowi bogini Parwati, a druga Sundareswarowi, czyli Śiwie. Nazwa Minakshi pochodzi od słowa „minaa” – oznaczającego rybę oraz „akśi” – oczy. Czyli Minakszi to bogini o rybich oczach.

Autobusem do Madurai i powitanie w mieście Świątyni Minakszi

Wiem, że zdjęcie jest nieudane. Ale myślę, że świetnie oddaje stan w jakim się znajdowałem podczas nocnej podróży autobusem do Madurai.
Podróż nocnym autobusem z Mysore do Madurai zapamiętam na długo z wielu powodów. Jechałem tak zwanym „ordinary bus”, czyli zwykłym autobusem, zatrzymującym się co kilka, kilkanaście kilometrów we wszystkich mijanych wioskach i miasteczkach. Na szczęście kupiłem bilet jeszcze na dworcu, rezerwując tym samym miejsce siedzące; jedenastogodzinnej, nocnej podróży na stojąco pewnie bym nie przetrwał. A może i tak, ale w jakim stanie dotarłbym na miejsce? Po piętnastu minutach od wyjazdu z centrum Mysore autobus zatrzymał się gdzieś na drodze i do środka (wszystkie miejsca siedzące były już zajęte) szturmem wtargnęło  kilkudziesięciu dodatkowych pasażerów). Powtórzę jeszcze raz, żeby było to jasne: do autobusu wsiadło kolejnych kilkudziesięciu pasażerów i przez wiele następnych godzin stan zapełnienia pojazdu nie zmieniał się. Wielu stało w drzwiach, inni dosłownie wisieli nad głowami szczęściarzy, którym dane było wcześniej zająć obite skają fotele.

Mysore praktycznie

Pałac Maharadży
Do Chamundi Hill ze Świątynią Chamundeshwari (14 kilometrów of Mysore) możesz dostać się oczywiście autorikszą (polecam ustalenie z góry ceny za przejazd), jednak najtaniej i bardzo wygodnie jest pojechać tam po prostu autobusem. Z centralnie położonego (w bliskim sąsiedztwie Pałacu Maharadży) dworca odjeżdżają w tamtym kierunku autobusy 201, z których przynajmniej połowa posiada klimatyzację. Cena za bilet to 10-20 Rs.

Tja, stąpanie po ziemi, Mysore 2

Mysore można zwiedzać także i dorożką
Zwiedzanie „warsztatów i wystaw” zaiste głęboko zapadnie w moją pamięć. Za każdym razem „warsztat i wystawa” okazywały się małym sklepikiem, w którym klient, wygodnie siedząc w fotelu lub na sofie (z której niełatwo było wstać... czyżby zakupywano do tych lokali meble o odpowiednim profilu?) mógł w miłej atmosferze i wygodnie zapoznać się z ofertą, najczęściej polegającą na ręcznie robionych (przez siedzącą na podłodze opodal kobietę w sarii) kadzidełkach oraz olejkach eterycznych, oczywiście z ekologicznych upraw z najbliższej okolicy. Po prezentacji pod nos klienta podsuwana jest lista wszystkich artykułów oraz druga, z wyjaśnieniami w języku polskim!!! (bez błędów) o właściwościach terapeutycznych tychże produktów. Na potwierdzenie rzetelności firmy, prezentowana jest także księga z wpisami zadowolonych klientów, także Polaków, którzy pod niebo wychwalają sprzedawcę, jego uczciwość, poczucie humoru oraz zdolności doradcze. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie lista artykułów i ich ceny. Zdecydowanie zawyżone już na pierwszy rzut oka i nawet biorąc pod uwagę cały wkład ekologiczno – tradycyjny w ich wytworzenie. Oczywiście nikt nikogo do zakupu nie zmusza, ale odpowiednia manipulacja psychologiczna, gra prowadzona przez prezentatora, biedną kobietę wyrabiającą na podłodze kadzidła oraz całe otoczenie sprawiają, że przeciętny turysta zapewne dojdzie do wniosku, że biednym ludziom trzeba pomóc i kupuje kilka lub i więcej niż kilka drobiazgów, ostrożnie się targując. 

Tja, stąpanie po ziemi, Mysore 1

W Mysore
Ostatniego dnia pobytu w Bangalore, kiedy zacząłem się już pakować z zamiarem opuszczenia gościnnego domu, wynikło pewne zamieszanie związane z niespodziewaną wizytą starszego brata gospodyni, pragnącego zobaczyć rzadkiego gościa z zagranicy. Jeśli ktoś nie wie, w społeczeństwie indyjskim, zwłaszcza w tradycyjnych kręgach, najstarszy mężczyzna w domu, czyli ojciec, a przy jego braku, brat, to prawdziwy Number One w rodzinie. Otaczany powszechnym szacunkiem, choć nie zawsze wylewną miłością, Number One podejmuje decyzje, z którymi większość lub wszyscy członkowie rodziny się liczą, gdyż tak stanowi zwyczaj. Nie chcąc urazić gospodyni, przesunąłem zatem termin wyjazdu na popołudnie, choć zdawałem sobie sprawę, że podróżowanie do nieznanych miejsc w późnej porze nie jest zbyt korzystne, ze względu chociażby na zmęczenie (lato, nawet w położonym dość wysoko na wzgórzach Bangalore, daje się mocno we znaki).

Indyjsko-polski placek ziemniaczany oraz Bangalore

W Ogrodzie Lal Bagh.
Przyrządzone tamtego dnia przez mnie placki ziemniaczane przeobrazily się w opinii moich przyjaciółek w tak zwaną... aloo parathę. Przyczyn było wiele: nieco inne składniki, inne pochodzenie produktów (ziemniaki były ponoć indyjskie, choć nie mogłem zrozumieć dlaczego kosztowały 2-3 razy więcej od polskich), inny olej do smażenia (z orzechów kokosowych), używany poza tym w znikomej ilości (kiedy na samym początku smażenia wlałem pokaźną ilość oleju na patelnię zobaczyłem przerażenie w oczach gospodyni domu: smażenie na oleju w klimacie indyjskiego południa to przecież bardzo niezdrowe, a poza tym to wielka rozrzutność). Smak pierwszego placka był bardzo neutralny i trudno się było w nim dopatrzyć większego pokrewieństwa z tym znanym z Polski. Wtedy inicjatywę przejęła gospodyni i do zrobionej przeze mnie masy dodana została garść pokrojonych liści kolendry, poszatkowana cebula, spora ilość chilli, pieprzu białego oraz soli. Kolejny placek był już dużo lepszy, a wszystkie pozostałe fantastyczne i w opinii biesiadujących smakiem przypominały właśnie aloo parathę.

Kiedy po kolacji, zapytany o plany na drugi dzień, oznajmiłem, że chciałbym zobaczyć kilka miejsc w centrum Bangalore i poprosiłem jedynie o podrzucenie samochodem do najbliższej stacji metra, moje przyjaciółki oznajmiły, że chcą mi towarzyszyć i postanowiły wziąść jednodniowy urlop w pracy...

Spotkania

Kalendarz na kwiecień w języku kannada
Przebywając w Indiach doświadczam wielkiej uprzejmości i serdeczności prawie wszystkich otaczających mnie osób. Ludzie uśmiechają się do mnie, machają z daleka na powitanie, wielu zagaduje pytając o pochodzenie, stan cywilny i zawód. W pociągu z Delhi do Bangalore współpasażerka, pielęgniarka z Kerali, oznajmiła mi na przywitanie, że „podczas podróży będzie się o mnie troszczyć, z racji mojego nieindyjskiego pochodzenia”. W praktyce polegało to na tym, że przy każdym posiłku upewniała się czy serwowane mi dania są takie, jakie sobie życzyłem, czy nie ominęła mnie kolejka deseru lub czaju oraz pełniła rolę tłumacza i przewodnika. Otrzymałem od niej listę wartych do przeczytania książek indyjskich autorów oraz zapoznałem się z historią i najważniejszymi zabytkami jej rodzinnej Kerali. Indyjska para nowożeńców z naprzeciwka opowiedziała mi z nieukrywanym entuzjazmem długą historię o swoim trwającym trzy dni ślubie i weselu. Inni sąsiedzi bacznie pilnowali mojego dobytku, kiedy opuszczałem przedział.

Z powrotem w Delhi i wyjazd na południe Indii

Jedna z licznych gurudwar, sikhijskich świątyń, mijanych w czasie podróży autobusem z McLeod Ganj/Dharamsali do Delhi
Ponieważ kolej nie dociera do położonej wysoko w górach Dharamsali, jedyną możliwością wydostania się z miasta jest podróż autobusem. Do Delhi kursuje kilka autobusów nocnych (12-13 godzin jazdy) oraz jeden autobus dzienny (14 godzin), wyjeżdżający o 4:00 rano. Tym razem postawiłem na podróż w świetle dnia.
Byłem jedynym pasażerem wsiadającym na początkowym przystanku, już w McLeod Ganj. Kierowcy jeszcze spali (w autobusie), kiedy w towarzystwie przyjaciela-mnicha dotarłem z plecakiem na miejsce, na ledwo oświetlony jedną latarnią plac dworca.

Dharamsala/McLeod Ganj

W centrum McLeod Ganj
Wczoraj wieczorem przybyłem na powrót do Delhi. Siedzę teraz w jednej z tych tak zwanych tutaj „roof top restaurant”, położonych na dachach i tarasach restauracji, w których przesiadują głównie zagraniczni turyści.

Od dłuższej chwili siedzę i zastanawiam się jak opisać wszystko to, co się wydarzyło w ciągu ostatnich dni. Przyznaję, że nie nadążam. Każdy dzień przynosi tyle nowości i ciekawostek, że nie sposób tego ogarnąć i szybko przedstawić.

Zatem tak pokrótce (uzupełnienia i zdjęcia do tekstu pojawią się później):

Wyjechałem z Amritsar w samo południe, jedynym bezpośrednim autobusem do Dharamsali przez Pathankot. Czas podróży spędziłem w bardzo miłym towarzystwie (to niesamowite, ale w Indiach bardzo rzadko trafia się nieprzyjemne czy tak zwane złe towarzystwo. Jeśli już, to ze strony zachodnich turystów lub niekiedy zokcydentalizowanych Indusów): Steve’a z RPA oraz indyjskiej pary młodych ludzi. Trzęsło niesamowicie, każdy przejazd przez miasto oznaczał dostanie się do środka pojazdu olbrzymiej ilości spalin i pyłu, ale jakoś przetrwaliśmy i cało dojechaliśmy po około 7 godzinach do Dharamsali. Tam przesiadłem się, podobnie jak i większość pozostałych podróżnych, do autobusu jadącego już do McLeod Ganj, miejscowości położonej o około 500-600 metrów powyżej Dharamsali, będącej głównym skupiskiem uchodźców tybetańskich na świecie.

Amritsar

Złota Świątynia
Na dworzec kolejowy przybyłem przezornie ponad pół godziny przed odjazdem pociągu. Przed wejściem na perony rozciągała się bardzo długa kolejka oczekujących, a wszystko z powodu punktu kontroli bagażu i bramki wykrywającej metale. Dworzec New Delhi Station jest olbrzymi, oczywiście nie posiada wind ani ruchomych schodów, zatem wszędzie trzeba się wspinać z bagażem po schodach lub nająć tragarza do pomocy.
Shane Punjab Express to pociąg złożony z wagonów posiadających jedynie dwie klasy: AC chair, czyli miejsca siedzące w wagonie z klimatyzacją oraz zwykłą klasę drugą. Za 124 Rs miałem zarezerwowane miejsce do wagonu drugiej klasy.
Wprawdzie wagon był podczas całej podróży szczelnie wypełniony pasażerami, myślę, że Polak, który zebrał trochę doświadczenia w podróżowaniu pociągami polskiego PKP, zwłaszcza w okresie przedswiątecznym Bożego Narodzenia w grudniu 2011 roku, bez problemu dałby sobie radę w indyjskim pociągu klasy drugiej z miejscami do siedzenia. Do Shane Punjab nikt przy tym nie wchodził oknem, ale kulturalnie drzwiami, trochę się przeciskając, ale bez przesady. Wsiadłem na stacji początkowej, zatem nie miałem żadnych problemów ze znalezieniem miejsca na mój plecak. Póżniej wsiadający pasażerowie musieli już wykazać się większą kreatywnością w znalezieniu odpowiedniego miejsca na bagaż.

W Delhi

Dworzec New Delhi
Lot Finnairem do Delhi minął znakomicie i szybko. Kolacja była obfita i nawet dość smaczna, indyjsko-fińskie stewadressy i stewardzi bardzo uprzejmi, a oferta wideoteki mogła z pewnością zadowolić nawet i bardzo wymagających.
Po raz pierwszy wylądowałem na nowym terminalu lotniska w New Delhi. Jakżesz się on różni od tego starego! Nowoczesne hole aż lśnią czystością, a w łazienkach nie czyha obsługa bezceremonialnie wyciągająca rękę po napiwki. Bagaż odebrałem po zaledwie kilku minutach oczekiwania, a liczne stanowiska kontroli granicznej sprawiły, że w kolejce stały cztery osoby.
Delhi przywitało mnie nadzwyczaj przyjazną pogodą: rzeźki poranek sprawił, że mimo nałożonej kurtki wcale nie odczuwałem ciepła.

Już w podróży


Piszę te słowa już z lotniska w Helsinkach. Przybywając tutaj nie spodziewałem się, że na lotnisku będę mógł skorzystać z ogólnodostępnego, darmowego internetu bezprzewodowego, działającego bez zarzutu, dużo lepiej od tego w płatnym wydaniu oferowanego przez polskich dostawców tychże usług (po dwóch godzinach od dokonania tego wpisu uznałem, że muszę dodać: określenie "działającego bez zarzutu" nie oddaje w pełni moich wrażeń: z tak dobrze funkcjonującego bezprzewodowego połączenia internetowego jeszcze nigdy nie korzystałem!).
Lot embraerem 190 minął bardzo przyjemnie, pomijając fakt, że nic nie zjadłem: nie wiedziałem, że w cenę biletu wliczone zostały tylko napoje, a płatna oferta obiadowa ograniczona była do ledwie małych kanapek za 6 euro. Poza tym mieliśmy ponad pół godziny opóźnienia wynikającego ze złych warunków atmosferycznych na lotnisku docelowym (silny wiatr). Krążyliśmy zatem nad Helsinkami, dzięki czemu mogłem dowoli napatrzyć się piękną okolicę tego miasta.

Przygotowania do wyjazdu



Mój plecak nie jest jeszcze spakowany i ciągle pusty leży w kącie pokoju. Nie oznacza to jednak, że nie myślę o przygotowaniach do wyjazdu. Na dywanie od wielu dni wznosi się sterta rzeczy, które zamierzam zabrać ze sobą do Indii. Kupka tych „niezbędników” raczej się już nie zmienia. Nic z niej nie dodaję, a raczej ujmuję, pamiętając, że marzec to w Indiach początek lata, zatem pora roku, kiedy wysokie temperatury z pewnością będą nagminnie dawały o sobie znać (na większości terytorium kraju, pamiętając jednak, że w olbrzymich Indiach zawsze można znaleźć zakątek, gdzie w środku lata będą panowały zupełnie inne warunki klimatyczne, jak na przykład wysoko w górach). Plecak musi być lekki, a ilość zabieranych rzeczy musi być ograniczona do niezbędnego minimum.

Wyjazd marzec-maj 2012

z slideshare.net
Przez najbliższe 2-3 miesiące będę opisywał moją podróż do Indii. Charakter wpisów zmieni się zatem znacznie: będą bardziej „żywe”, „dynamiczne”, znajdzie się w nich zapewne sporo zdjęć. Mam nadzieję, że ta relacja pomoże Ci w planowaniu i przygotowywaniu się do Twojej własnej podróży do Indii oraz że dzięki niej poznasz lepiej kraj, który fascynuje coraz szersze grono podróżników, pielgrzymów, odkrywców, poszukiwaczy... Kim jesteś Ty sam?


Przewodniki po Indiach

Przygotowania do wyjazdu
Co zobaczyć w Indiach? 
Co możesz zobaczyć w południowych Indiach?

Rezerwacja biletu na pociąg poza Indiami - uaktualnienie


Napiszę dziś krótko o moim ostatnim doświadczeniu w dokonywaniu rezerwacji biletu na indyjski pociąg. Przygotowuję się właśnie do kolejnej wyprawy i ponieważ planuję między innymi długi przejazd z Delhi do Bangalore (to około 2300 km), postanowiłem nie pozostawiać rezerwacji biletu na ostatnią chwilę, lecz spróbować zdobyć bilet jeszcze z Polski.
Jak zwykle, wszedłem na stronę cleartrip.com (jak już kiedyś wspominałem, to najlepsza znana mi strona, umożliwiająca dokonywanie rezerwacji za bardzo niewielką prowizję) i tym razem czekała tam na mnie niespodzianka. Okazało się, że od całkiem niedawna Indian Railways, dla rezerwacji dokonywanych przez internet, wprowadziło obowiązek założenia na jej stronie konta, które dla aktywacji wymaga między innymi podania indyjskiego numeru telefonu komórkowego, na który wysyłany jest pewien kod (potrzebny do aktywacji). Główny problem polega(ł) na tym, że ta decyzja Indian Railways wymusiła podobne zmiany u prywatnych pośredników, dokonywujących sprzedaży biletów online, w tym również u cleartrip.com. Nawet zatem jeśli korzystałeś już kiedyś z usług tego pośrednika, od kilku tygodni wymagana jest rejestracja z podaniem dodatkowych danych, w tym numeru indyjskiej komórki. Formularz wypełniony na stronie cleartrip służy równocześnie automatycznemu założeniu konta u Indian Railways.

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *