Rozgrzana głowa w Lalbagh Expressie
Dworzec w Chennai |
Hotel był położony raptem kilkaset metrów w linii prostej od dworca
kolejowego, ale jako że nie znałem jeszcze dobrze okolicy oraz
pamiętając, że czas upływa inaczej w tym kraju niż w Europie, wolałem
wyjść bardzo wcześnie. Słońce dopiero miało pojawić się na horyzoncie,
ale na ulicach panował już spory ruch. Czajwallahowie rozkładali swoje
wózki, przed którymi lada chwila zgromadzą się grupy spragnionych
słodkiego napoju mężczyzn. Ktoś wyciągał z torby wielką narzutę, na
której wkrótce pojawi się towar: przeróżnej wielkości budziki i zegary,
tandetne ozdoby, plastikowe zabawki z Chin, a może i paski do spodni.
Pod brudną ścianą mijanego budynku siedział i mruczał coś pod nosem
pijany mężczyzna w rozdartej koszuli.
Wiadukt nad olbrzymim dworcem autobusowym był jeszcze o tej porze
zamknięty i sporo czasu upłynęło zanim znalazłem alternatywne doście do
przejścia podziemnego pod ruchliwą ulicą dwupasmową przed dworcem
kolejowym. Całe szczęście, że kiedyś wpadłem na dobry pomysł
ograniczenia zawartości mojego plecaka do niezbędnego minimum. Dzięki
temu byłem w miarę mobilny.
Czułem podekscytowanie podróżą pociągiem do Chennai, w drugiej klasie
bez rezerwacji miejsca, za jedyne 133 rupie. Wiedziałem, że jedynie
pociągi podmiejskie są przeładowane do tego stopnia, że ludzie
zawieszają się w drzwiach czy wychodzą na dachy wagonów. Jednak Lalbagh
Express należy do wyższej kategorii, łączy dwie wielkie metropolie
południowych Indii i chciałem wierzyć, że przejazd nim odbędzie się w
normalnych warunkach, czyli w środku wagonu. Jednak za wszelką cenę
pragnąłem uniknąć podróży na stojąco albo wciśnięty gdzieś w kąt.
Pociąg już stał na peronie i pierwsi pasażerowie powoli zapełniali
wagony. Bez problemu znalazłem wolne miejsce na trzyosobowej ławce
pokrytej skają, bardzo blisko toalety. Bagaż umieściłem w widocznym dla
mnie miejscu na półce nad głową.
Punktualnie o 6:30, kiedy słońce oświetliło radośnie cały peron,
pociąg opuścił Majestic Station, napełniony tylko w połowie. Pomyślałem,
że to mit, te ostrzeżenia, że trzeba zawsze rezerwować miejsca albo że
jazda drugą klasą jest nie do zniesienia. Przez otwarte okna wagonu
powiewał przyjemny, świeży, poranny wiaterek, a ja odczuwałem
satysfakcję z dokonanego wyboru.
Mijaliśmy wolno odrapane budynki miasta, zalegające wszędzie śmieci.
Bangalore już wstało do życia, a na mijanych ulicach pojawił się
normalny ruch. Po chwili pociąg zatrzymał się na drugiej stacji, jeszcze
w obrębie miasta . A tam … na pięknie oświetlonym przez słońce peronie …
aż się roiło od oczekujących oczywiście na “mój” Lalbagh Express! Nagle
spokojna atmosfera podróży gdzieś bezpowrotnie zniknęła. Pojawiły się
krzyki, rozmowy, a tłum szturmujących wejście do wagonu ludzi wydawał
się nie mieć końca… . Wagon napełnił się szczelnie, tak że wiele osób
stało pośrodku między innymi współpasażerami bez możliwości trzymania
się oparcia ławki czy chociażby ściany wagonu. Mimo to, jak się okazało
na kolejnej stacji, wystarczyło w nim jeszcze miejsca na kolejne osoby.
Czas upływał niezwykle wolno, a słońce przygrzewało coraz mocniej. Na
ławce, zamiast trzech pasażerów, siedziało nas chwilami pięciu
dorosłych i mały dzieciak kopiący mnie non stop w łydkę. Stojący
trzymali się czego popadnie, byle nie upaść przy hamowaniu. Co chwilę
ktoś uderzał mnie niechcący w głowę, ramię. Nie mogłem przesadzać z
piciem wody, gdyż dostanie się do toalety było niemożliwe, choć i tak
pewnie wypociłem z siebie więcej niż wypiłem.
Sesja zdjeciowa w pociągu przed odjazdem ze stacji w Bangalore |
Zjechaliśmy na nizinę, przypominającą rozgrzaną patelnię. Wokół pełno
pól uprawnych, ale nadzwyczaj mało zielonych. Słońce prażyło
niemiłosiernie nie tylko ludzi, ale też i pozbawiało życiodajnej wody
drzewa, które zdawały się oczekiwać na nadejście monsunu równie
niecierpliwie jak większość chłopów.
Otwarte okna i drzwi wejściowe wagonu rozgrzanego prawie do
czerwoności Lalbagh Expressu oraz włączone na full wentylatory nie
pomagały na tyle by przestać marzyć o szybkim dotarciu do Chennai. Moja
głowa rozgrzała się pewnie jeszcze bardziej od pociągu, a czas wlókł się
niesamowicie. Czytanie czegokolwiek odpadało. Pozostało czuwanie
resztkami świadomości nad tym by bagaż nagle gdzieś nie zniknął i
ewentualne rozmyślanie w lepszych momentach o tym jak to będzie później,
już na północy kraju wśród Tybetańczyków. Te ostatnie myśli dodawały mi
nieco otuchy: Dharamsala leży przecież wysoko w górach, więc tam na
pewno lato jest bardziej łaskawe. Poza tym pocieszałem się, że według
prognozy pogody w Delhi powinien spaść w tych dniach deszcz.
Ostatnie kilometry przed Chennai minęły już w rozluźnionej atmosferze
oczekiwania rychłego wyjścia na peron oraz w rzeczywiście mniejszej
ilości współpasażerów w wagonie. Uff, jakaż to ulga, kiedy w samo
południe pociąg wolno się wtoczył na peron dworca Chennai Central… .
Chennai Central |
Prześlij komentarz