Z powrotem w Delhi i wyjazd na południe Indii

Jedna z licznych gurudwar, sikhijskich świątyń, mijanych w czasie podróży autobusem z McLeod Ganj/Dharamsali do Delhi
Ponieważ kolej nie dociera do położonej wysoko w górach Dharamsali, jedyną możliwością wydostania się z miasta jest podróż autobusem. Do Delhi kursuje kilka autobusów nocnych (12-13 godzin jazdy) oraz jeden autobus dzienny (14 godzin), wyjeżdżający o 4:00 rano. Tym razem postawiłem na podróż w świetle dnia.
Byłem jedynym pasażerem wsiadającym na początkowym przystanku, już w McLeod Ganj. Kierowcy jeszcze spali (w autobusie), kiedy w towarzystwie przyjaciela-mnicha dotarłem z plecakiem na miejsce, na ledwo oświetlony jedną latarnią plac dworca.
 
Na dworcu autobusowym w Chandigarh, miasta będącego stolicą dwóch stanów, Punjabu i Haryany. 
Jechałem aż do samego Delhi i pomocnik kierowcy wskazał na dach autobusu, jako na miejsce, gdzie powinienem wstawić mój plecak. Umieszczanie bagażu na dachu pojazdu nie było niczym nowym, ale umieszczanie go tam samemu, już tak. Zwykle zajmują się tym kierowcy lub zawodowy tragarz na większych dworcach. Ależ czegoż się człowiek w życiu nie może nauczyć. Okazało się, że umieszczenie plecaka na dachu autobusu o czwartej nad ranem oraz przymocowanie go silnymi taśmami (na szczęście miałem własne) do bagażnika nie wykracza poza moje możliwości. Oczywiście wybrudziłem się przy okazji cały, autobusu przecież nikt nie myje. Zgromadzony na nim bród zmywa jedynie deszcz.

Przed wjazdem na dwupasmową highway w okolicach Chandigarhu
Podróż tym autobusem nie należała do najłatwiejszych. Pełna wybojów droga ciągnęła się aż do samego Chandigarh, do którego dotaraliśmy około południa. Trzęsło tak bardzo, że niejednokrotnie zastanawiałem się, czy przetrwam tę podróż, a jeśli tak, to w jakim stanie. Cóż jednak moje zmęczenie w porównaniu do kierowcy? Ten ostatni nie miał zmiennika, kierował przez bite 14 godzin non stop, jedynie z dwoma piętnastominutowymi przerwami na posiłki oraz dwoma pięciominutowymi na toaletę. Poza tym samo kierowanie (jakimkolwiek pojazdem) w chaotycznym ruchu indyjskiej ulicy i drogi nie należy z pewnością do najłatwiejszych umiejętności.
Kiedy dotarłem do delhijskiego dworca autobusowego Kashmir Gate, słońce zniżało się już nad horyzontem. Na szczęście miałem jeszcze na tyle sił by przy bardzo licznych świadkach wdrapać się na dach autobusu i ściągnąć mój szary od pyłu plecak. Przy pomocy poznanego podczas podróży Indusa znalazłem szybko wejście na przystanek metra i omijając cały ruch uliczny wieczornych godzin szczytu szybko dotarłem do dworca New Delhi. Umierałem z głodu i pierwsze kroki skierowałem do znanego mi już dobrze baru-restauracji, noszącego szumną nazwę Hotelu Bajaj, gdzie zamówiłem dość ostro przyprawiony shahi paneer z ryżem (obsługujący mnie Indus zapewnił, że wszystkie potrawy z listy są mało pikantne... moje podniebienie najwyraźniej nie jest jeszcze przystosowane do lokalnych standardów ostrości przypraw!).

Shahi Paneer z ryżem
Zatrzymałem sie na noc w Traveler Guest House, w dzielnicy Pahar Ganj. 400 Rs kosztowała mnie dwójka, zadziwiająco czysta jak na okoliczne standardy, ale też nie pozbawiona karaluchów, o czym szybko się przekonałem. Przez prawie całą noc w pokoju było bardzo hałaśliwie: z ulicy dochodziły krzyki przechodniów, z sąsiednich pokojów odgłos telewizorów, a z recepcji nawoływania chłopców z obsługi. Wyjazd do indyjskich miast bez dobrych zatyczek do uszu to skazywanie się na bezsenność.

Stacja metra Akshardham, 5 minut pieszo od Swaminarayan Akshardham
Pociąg do Bangalore odjeżdżał dopiero 24 godziny po moim dotarciu do Delhi (piszę te słowa siedząc już w pociągu, straciłem rachubę, jaki to już dzień, sobota, niedziela?), miałem zatem cały dzień wolnego czasu na zobaczenie kilku nowych zakątków stolicy Indii. Wczesnym rankiem udałem się do Swaminarayan Akshardham, olbrzymiego, zbudowanego raptem przed siedmiu laty (w rekordowym tempie) kompleksu świątynnego we wschodnim Delhi. Świątynia nie może nie zachwycić, choć pobyt tam ma charakter bardziej zapoznawania się z dziedzictwem kulturalnym dawnych Indii, niż z przeżyciem duchowym. Dostać się jednak do świątyni nie jest łatwo. Nie chodzi mi wcale o dojazd pod jej bramy, lecz dostanie się do środka. Obawa przez zamachami terrorystycznymi sprawiła, że na teren całego kompleksu świątynnego nie można wnieść długiej listy przedmiotów, a kontrola jest wyjątkowo drobiazgowa (na żadnym lotnisku nie kontrolowano mnie aż tak szczegółowo).

Widok na Swaminarayan Akshardham
Po wymeldowaniu się z hotelu poprosiłem o możliwość pozostawienia na kilka godzin bagażu. Wskazano mi ławkę przed recepcją. Uznałem, że to niewystarczająco bezpieczne miejsce (do którego wszyscy mają łatwy dostęp) i zdecydowałem zostawić plecak w przechowalni dworcowej. To dobry pomysł, jednak, jak się okazało, w godzinach południowych, kiedy wielu pasażerów właśnie dojeżdża na dworzec kolejowy, trudny do zrealizowania. W kolejce do przechowalni bagażu stałem... grubo ponad godzinę. Kilka razy chciałem już zrezygnować z dalszego oczekiwania i po prostu iść z plecakiem do restauracji na obiad i poprosić o możliwość pozostawienia tam bagażu, wierząc w uczciwość personelu. Wytrwałość w oczekiwaniu w kolejce zawdzięczam parze starszych Indusów, którzy na wieść, że jestem Polakiem, rozpromienili się: okazało się, że w Birmingham poznali bardzo wielu naszych rodaków, kilku z nich nawet bardzo dobrze. Gaworząc o przygodach polsko-indyjskich w Wielkiej Brytanii dostaliśmy się wreszcie przed okienko przechowalni bagażu. Jednak kiedy nadeszła moja kolej, okazało się, że wcale tak łatwo nie zostawię tam mojego plecaka. Dość gburowaty jegomość rzucił w moim kierunku, że niezamykanego na zamek i kłódkę plecaka nie można zostawić na przechowanie, po czym zwrócił się do kolejnego petenta. Nie dałem się jednak tak łatwo wyrzucić z kolejki, w której stałem tak długo w południowym upale. Wyciągnąłem kupioną jeszcze w Polsce ochronna siatkę i zacząłem zakładać ją na plecak. Nie chciałem jej wcześniej zakładać, gdyż uznałem, że to zbyt rzucające się w oczy (a może i ekstrawaganckie?) zabezpieczenie. Siatka zrobiła bardzo dobre wrażenie na personelu przechowalni bagażu, także tym gburowatym i panowie zgodzili się przyjąć moją własność pod swoją opiekę. Już pomyślałem, że oto nadchodzi koniec przygody w Cloak Room i zacząłem planować, gdzie udać się na bardzo już spóźniony obiad, kiedy nagle zepsuła się drukarka. Czyżby Niebiosa uparły się, że mój plecak powinien pozostać ze mną? Gburowaty pan nie mógł wydrukować dla mnie kwitka potwierdzającego przyjęcie bagażu. Na jego nawoływania podszedł jeden z panów kolegów z pracy, a potem i drugi i wspólnymi siłami zaczęli rozmontowywanie tonera, a potem wyciąganie papieru, który gdzieś coś zablokował. Czas mijał, pot lał się ze mnie strumieniami, a wokół mnie przelatywały niczym błyskawice bardzo nieciekawe, wielojęzyczne komentarze pod adresem personelu Locker Room'u. Minęło 20 minut i udało się... Otrzymałem mój kwitek...! Niczym cenną zdobycz schowałem ten nierówno przycięty kawałek papieru do moich dokumentów i niesiony przez nadzieję szybkiego wydostania się z tego miejsca zaniosłem plecak na wskazaną półkę. Ufff...!

W kolejce do przechowalni bagażu na dworcu New Delhi Station
Po obiedzie pojechałem na szybkie zwiedzanie Chandni Chawk, głównej arterii komunikacyjno-handlowej Starego Delhi oraz położonego nieopodał Czerwonego Fortu. Old Delhi wydaje się na pierwszy rzut oka niesamowicie chaotyczne. Jednak ma w sobie pewien urok, które zachowują tylko stare dzielnice miast.W Old Delhi nowoczesność jest pomieszana z wręcz średniowieczną tradycją, przez niektórych odbierana jako zacofanie. Ulice są pełne samochodów, przechodnie, także ci niezamożni, masowo korzystają z telefonów komórkowych. Stacja metra to obiekt spełniający wymogi XXI wieku, przed którym rozciągają się liczne bary typu fast food. Zaraz obok jednak wśród tłumów krążą riksze rowerowe i domokrążcy. Wprost na ulicy wznoszą się miniaturowe ołtarzyki, na które składają się niekiedy jedynie małe wiaderko z kadzidełkiem oraz wizerunkiem bóstwa. Uliczne stragany i bary serwują ulubione przez lokalną ludność przekąski i napoje, tradycyjny targ zaraz przed świątynią Śiwy przyciąga sprzedawców kwiatów i lampek ghi, grupy żebraków i kalek.

Przepełnionym we wczesnowieczornych godzinach szczytu metrem dotarłem na dworzec New Delhi, gdzie już bez żadnego oczekiwania odebrałem plecak z przechowalni. Następnie pojechałem autorikszą na dworzec Hazrat Nizzamudin, skąd punktualnie o 20:50, siedząc już w wagonie AC pociągu Bangalore Rajdhani, opuściłem stolicę Indii, udając się na dalekie południe.






  Czerwone Drogi Auroville.
 Wolontariat w Indiach i świat tamilskich wiosek.


 
Rajasthan Delhi Agra Lonely Planet 
Indian Himalaya 
Spray przeciw komarom - na trudne warunki zewnętrzne
W Delhi 
Przygotowania do wyjazdu

Related Posts

Swaminarayan Akshardham 2333569315739946365

Prześlij komentarz

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *