Spotkania

Kalendarz na kwiecień w języku kannada
Przebywając w Indiach doświadczam wielkiej uprzejmości i serdeczności prawie wszystkich otaczających mnie osób. Ludzie uśmiechają się do mnie, machają z daleka na powitanie, wielu zagaduje pytając o pochodzenie, stan cywilny i zawód. W pociągu z Delhi do Bangalore współpasażerka, pielęgniarka z Kerali, oznajmiła mi na przywitanie, że „podczas podróży będzie się o mnie troszczyć, z racji mojego nieindyjskiego pochodzenia”. W praktyce polegało to na tym, że przy każdym posiłku upewniała się czy serwowane mi dania są takie, jakie sobie życzyłem, czy nie ominęła mnie kolejka deseru lub czaju oraz pełniła rolę tłumacza i przewodnika. Otrzymałem od niej listę wartych do przeczytania książek indyjskich autorów oraz zapoznałem się z historią i najważniejszymi zabytkami jej rodzinnej Kerali. Indyjska para nowożeńców z naprzeciwka opowiedziała mi z nieukrywanym entuzjazmem długą historię o swoim trwającym trzy dni ślubie i weselu. Inni sąsiedzi bacznie pilnowali mojego dobytku, kiedy opuszczałem przedział.

Podczas tej podróży mam szczęście spotykać otwartych na dłuższą rozmowę ludzi, którzy chętnie dzielą się ze mną swoją wiedzą o nie tylko swoim kraju, ale także o sytuacji gospodarczej i politycznej na świecie, otwarcie krytykują własny rząd oraz nie stronią od podejmowania tematów klasyfikowanych do tych z gatunku filozoficzno-religijnych.
Spotykani Indusi zapraszają mnie do siebie do domu, na wspólne zwiedzanie, na przejażdżkę do X, na obiad, na kawę, na ciastko, na lody, na pogawędkę, spacer... Niekiedy wyczuwam w tych zaproszeniach ukrytą chęć zdobycia pewnych korzyści materialnych, niekiedy niewinna rozmowa nagle zbacza na tory prowadzące wprost do zaproszenia na kosztowną wycieczkę na drugi koniec subkontynentu, gdzie w hotelu wujka rozmówcy, będę mógł przenocować za pół darmo... Jednak mam wrażenie, że większość nawiązujących ze mną kontakt osób po prostu chce poznać cudzoziemca, dowiedzieć się czegoś nowego, poznać jego zdanie na konkretny temat lub go po prostu ugościć we własnym kraju. To bardzo miłe.

Przy tak zastawionym stole można biesiadować do późnej nocy
Od dwóch dni relaksuję się, piszę, rozmawiam, czytam i doświadczam gościnności w domu moich indyjskich przyjaciół w Bangalore. Wcześniej uczestniczyłem w kursie medytacji w aśramie Art of Living, 30 kilometrów na południe od miasta. Kurs, dodam -  wspaniałe, głębokie doświadczenie zanurzenia się we własnej Jaźni, możliwość odświeżenia i pogłębienia swojego spojrzenia i postrzegania świata – skończył się i zostałem zaproszony przez poznaną dwa lata wcześniej przyjaciółkę do jej domu położonego na przeciwległym końcu tej olbrzymiej metropolii. Przy pomocy poznanych na przystanku ludzi, po trzech godzinach podróży dotarłem trzema autobusami oraz na końcu autorikszą (moi nowi znajomi pomogli mi wynegocjować z kierowcą indyjską taryfę za przejazd) do prawdziwej oazy spokoju. Poza rzadkimi odgłosami warkotu traktora słychać tu tylko śpiew ptaków i szum liści za oknem. Mieszkanie znajduje się w budynku należącym do kampusu prywatnego college’u, otoczonego płotem oraz chronionego przez strażników przy głównej bramie. Już na miejscu zostałem przedstawiony wszystkim sąsiadom i znajomym, a po przywitaniu się usiadłem przy suto zastawionym stole. Przez dłuższy czas drzwi do mieszkania się nie zamykały i do środka cały czas wpadał ktoś nowy, a rozmowie i wspólnemu oglądaniu zdjęć nie było końca.

Vishtalakshi Mantap w aśramie Art of Living, Bangalore
Na drugi dzień, w poniedziałek, całe mieszkanie pozostawiono do mojej dyspozycji, a po południu przyjaciółka i jej koleżanka urwały się wcześniej z pracy, by ze mną porozmawiać, pomóc w załatwieniu indyjskiej karty do telefonu, by przygotować na czas kolację, by... Na pogawędkę wpadli nastoletni synowie sąsiadów prosząc bym im coś opowiedział o Polsce. Kiedy po zapadnięciu zmroku nagle zgasły światła (przerwy w dostawie prądu zdarzają się nadal dość często poza centrami dużych miast) przy świecach i z latarkami w rękach rozmawialiśmy przez dłuższą chwilę na korytarzach z sąsiadami z dwóch pięter bloku.

Serdeczności i gościnności nie ma końca. Jestem traktowany jak członek rodziny przy równoczesnym kierowaniu pod moim adresem wszelakich możliwych do wyobrażenia honorów. Moje próby odwdzięczenia się, kupienia chociażby deseru czy owoców, wyrażana chęć pomocy przy nakrywaniu do stołu są odrzucane. Dopiero dzisiaj, po dłuższej rozmowie udało mi się wynegocjować, że wieczorem wspólnie przyrządzimy kolację. W moim wydaniu będą to placki ziemniaczane, z zapewne dużą ilością chilli i curry. Za astronomiczną cenę kupiliśmy ziemniaki, prawdopodobnie sprowadzane z drugiego końca świata. Z dodania jajek będę musiał jednak zrezygnować ze względu na dietetyczne upodobania moich gospodarzy, co w dużym zakresie komplikuje sprawę, jednak mam nadzieję, że efekt końcowy zadowoli wszystkie podniebienia.

To tyle na dzisiaj. Od wczoraj wieczorem internet nie działa w całej okolicy, zatem nie mogę jeszcze opublikować tego wpisu.

O Fundacji Art of Living i o tym jak dojechać do aśramu w Bangalore.

Related Posts

Vishtalakshi Mantap 7412912305203386988

Prześlij komentarz

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *